Kupowanie „na zeszyt” wciąż funkcjonuje!

Kupowanie „na zeszyt” wciąż funkcjonuje!

Jeżeli ktoś myśli, że dzisiaj nie funkcjonuje „kupowanie na zeszyt”, ten się poważnie myli. Praktyka jest prowadzona głównie w lokalnych, często tzw. rodzinnych sklepikach w małych miejscowościach. Sprzedawca w małym wiejskim sklepiku, który zna najczęściej wszystkich potencjalnych klientów w okolicy jest wielu mieszkańców prawdziwym dobroczyńcom. Kupowanie na kreskę nie należy do rzadkości, chociaż badania w tym obszarze są dzisiaj rzadko prowadzone. Jedno z ostatnich zrealizowano w 2005 roku…. Jak wynikało wówczas z sondażu TNS OBOP, niemal co piąty Polak lub ktoś z jego rodziny kupował na tzw. zeszyt. Najczęściej byli to rolnicy, renciści i bezrobotni.

reklama

I choć wydawać by się mogło, że od tamtego czasu wiele się zmieniło, to jednak zasięg „ubóstwa” w Polsce cały czas rośnie, szczególnie dzisiaj, gdy inflacja i „drożyzna” są na tak wysokim poziomie. Największy odsetek gospodarstw domowych dotkniętych biedą występuje we wsch. części kraju oraz na wsiach i małych miastach. Jak wynika z badań GUS, najczęściej z niedostatkiem, pomimo tak popularnych ostatnio świadczeń „socjalnych” (np. 500+) mierzą się głównie rodziny wielodzietne i bezrobotni. Przy okazji realizacji projektu „Centrum usług społecznych w powiecie lęborskim”, który realizowany jest w okresie do 01.11.2020 do 30.06.2023 roku, można się było dowiedzieć, że w naszym powiecie mieszka 430 osób i ich rodzin zagrożonych ubóstwem lub wykluczeniem społecznym.

Nie może zatem dziwić, że głównie małych miejscowościach kupowanie „na krechę”  stanowi niepisaną pokoleniową tradycję. Bywało, że dziadkowie brali towar, a płacili po paru lub kilkunastu dniach. Podobnie postępowały potem ich dzieci, teraz tak samo robią też i wnuki, choć niejeden „spożywcza” zmienił już kilkukrotnie swojego właściciela. Nie jest łatwo porozmawiać też z taką osobą, gdyż kiedy tylko dowiadują się, że reprezentuję tzw. lokalne „media” urywają zwykle temat w pół zdania. Na szczęście jednak nie wszyscy…

W jednym z wiejskich sklepików naszego powiatu, korzystając z okazji, że akurat nie było w nim „klientów” zapytałem o tzw. „zakupy na zeszyt”… Właścicielka bardzo prosiła o zachowanie anonimowości, gdyż jak wspomniała, nie chce mieć kłopotów (!). Dopiero, kiedy jej to obiecałem, dowiedziałem się, że w tym sklepie taki zeszyt, a jakże… jest prowadzony. Bardziej przypomina to spisywanie „dłużników”, których „słupki” są pod koniec każdego miesiąca podliczane i… w zdecydowanej większości spłacane.  Takie zakupy przypominają w zasadzie odraczanie płatności, niczym w bankach. Klienci biorą ode mnie towar, ale nie od razu płacą. U mnie z klepie funkcjonuje to w swojskim wydaniu. Ludzie przejmują ode mnie towar, ale nie kupują.

Kupowaliby, gdyby zaraz za niego płacili. A tak płacą po czasie, kiedy dostaną pieniądze. Czekają przede wszystkim na zasiłki z opieki społecznej, 500+, emerytury, renty itp. świadczenia. Spośród biorących na krechę mało kto pracuje. Część klientów teoretycznie utrzymuje się z odziedziczonej po rodzicach gospodarki, ale… w praktyce nie są rolnikami z powołania. Pola do popisu nie mają, jest im ciężko, pracy nie ma, więc przed końcem miesiąca pieniędzy już brakuje. A żyć i jeść trzeba, dlatego też sukcesywnie się u mnie pojawiają. My tutaj wszyscy się znamy, więc takie zakupy „na zeszyt” nie tylko swoisty kredyt gotówkowy, ale przede wszystkim duży kredyt zaufania.

Ludzie biorą najczęściej na „krechę” pieczywo, masło, mleko, twaróg, ser, słodycze, czasem jakąś wędlinę, napój… zatem głównie jedzenie. Nigdy jednak żadnych używek… kawa niby używka, ale dam ją na krechę, za to nigdy wódki ani piwa. Wszystko zapisuję sobie pod nazwiskiem potencjalnego „dłużnika” wraz z numerem telefonu (bo ten akurat ma przecież każdy).  Ostatniego dnia miesiąca podliczam, bo wtedy zwykle ludzie przychodzą oddać dług. Jakie to są sumy, różne… od 300 do 600 zł miesięcznie, nie więcej. U mnie odsetki nie obowiązują (!).

Właścicielka wiejskiego sklepu nie chciała powiedzieć, ilu ma takich klientów, ale, jak stwierdziła, wszyscy pochodzą z jednej miejscowości… taka stała klientela. Są również ci z doskoku. Robią zakupy za gotówkę i się „przeliczają”. Gdy przychodzi do zapłaty, to im brakuje kilku lub kilkunastu złotych. Produkty spożywcze zabierają, ale nie muszą zaraz pokazywać się ponownie, żeby oddać dług. Ich nazwiska, znowu z telefonami, wpisuję w zeszyt. Na układ idę jedynie z tymi, których znam. Gdyby do sklepiku zawitał obcy i np. zabrakłoby mu kasy, nie ma u mnie szans na „kredytowanie” zakupów.

Czy zdarza się, że ktoś ze stałych klientów nie ureguluje zobowiązania do końca miesiąca albo do innego ustalonego terminu ? Tak, ale wówczas dzwonię do spóźnialskich. Co ciekawe, zawsze odbierają i prawie zawsze tego samego dnia przynoszą pieniądze… Gdyby jednak po miesiącu sytuacja się powtórzyła, wykreślam taką osobę z zeszytu i nigdy nie zrobi już u mnie zakupów „na poczekaj”. Czasem uprzedzamy się nawzajem o takich nierzetelnych osobach z koleżanką, która prowadzi sklep w sąsiedniej wsi…

Nie przeszkadza Pani to, że coraz częściej w małych miejscowościach pojawiają się większe sklepy np. „Dino” czy „ABS” itp. Takie sklepy raczej w niczym nie przeszkadzają, bo na pewno zakupów „na zeszyt” nikt tam nie zrobi (!), ale na pewno część klientów tracimy, więc i nasze dochody stają się coraz mniejsze. Z drugiej jednak strony, mam sklep, co tu robić innego ? Kiedy spytałem o „skarbówkę” i potencjalny mandat za „sprzedaż na zeszyt” usłyszałem, że nigdy nie ujawniamy naszych praktyk. Inni np. koleżanka ze wsi obok, nabija towar na kasę dopiero, gdy tę kasę, znaczy: pieniądz, od klienta otrzyma. I tak życie toczy się dalej…

zdjęcie: nowiny24 (fot. Dariusz Danek)

Czekamy na Twój komentarz


Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *